piątek, 27 grudnia 2013

Opactwo na Monte Cassino

Cześć :-)
Dzisiaj chciałbym Was zaprosić do opactwa benedyktynów położonego na Monte Cassino. Monte - czyli góra, która wznosi się nad miejscowością Cassino, to tak dla jasności. Miejsce to jest szczególne i wyjątkowe z dwóch powodów:
                                         - dla Chrześcijan jest ważnym obiektem sakralnym, bowiem to tutaj św. Benedykt z Nursji założył w 529 roku pierwszy katolicki zakon mniszy, którego członkowie od imienia swojego założyciela nazywani są benedyktynami
                                         - dla Polaków jest to miejsce spoczynku żołnierzy Drugiego Korpusu Polskiego generała Andersa, którzy w czasie II wojny światowej polegli w zaciętych walkach o zdobycie wzgórza Cassino.

No to w drogę!
 Pierwsze co rzuca się w oczy i pozwala zdać sobie sprawę z heroizmu żołnierzy jest wysokość wzniesienia. Pomyślałem wtedy "Jak oni tam doszli? Przecież to musiał być jakiś cud!". Wysokość Monte Cassino to ponad 500 metrów. 500 metrów, które piechotą, w miarę raźnym krokiem zajmuje dobrą godzinę, a samochodem pół godziny (wąska droga, pełno zakrętów.
 Podjeżdżamy coraz wyżej, widoki są coraz ładniejsze :-)

Panorama Cassino, miasto średnie, ponad 30 tysięcy mieszkańców, głównymi ośrodkami zatrudnienia dla miejscowej ludności jest fabryka Fiata i (ale za nazwę głowy nie dam) zabawek (nie pamiętam, czy Mattel, w każdym razie jakieś wypasione i dosyć drogie) 

 Wysiadamy, prostujemy nogi i od razu włącza się refleksja i zaduma. Tablica informacyjna wskazuje nam, gdzie należy oddać hołd poległym.
 Widok frontalny na cmentarz. Wierzcie mi, lub nie, ale widok tych białych krzyży chwyta za gardło. Ponad tysiąc grobów najlepszych synów ziemi polskiej. Cześć ich pamięci!
 Nad cmentarzem góruje gmach opactwa.
 Grób generała Andersa. Kwiaty złożone, salut oddany. Tak mi się w tym miejscu smutno zrobiło, że chłopaki leżą tutaj na obcej ziemi, podczas gdy w ich kraju opluwa się ideały za które walczyli. Jednak czasu do refleksji za dużo nie ma, trzeba jeszcze zajrzeć do klasztoru, który za półtora godziny będzie miał poobiednią sjestę (a mówią, że bracia zakonnicy tylko pokutują, pracują i umartwiają się) i nie zostaniemy wpuszczeni. Więc w drogę!
 Furta zamknięta na cztery spusty. Głowy opuszczone, gdzieś tam w myślach jakiś szlag się pojawia, ale staramy się zachować PAX jak mówi do nas napis nad furtą, ale ku uciesze żądnych wrażeń turystów uśmiechnięty brat kustosz (?) mówi do pilota, że ta furta jest otwierana na specjalne okazje, a normalnie wchodzi się cały rok od boku. Nie uwieczniłem tego drugiego wejścia na zdjęciu niestety.
Jesteśmy już za murami klasztoru, co jakiś czas w milczeniu mijają nas inni turyści, wśród których jest dużo innych zakonników aniżeli odzianych w czerń (w tą gorąc! jak oni to wytrzymują?) gospodarzy. Niesamowita cisza i chłód murów, pozwalają nam na chwilę oddać się refleksji, udać się na modlitwę, przysiąść na chwilę na ławeczce i poobserwować toczące się wokół życie.
 Wnętrze skąpane w złocie.

 Studnia.
Krużganek, albo dziedziniec, nie znam fachowego nazewnictwa. Warto w tym miejscu przypomnieć, że po wojnie klasztor był totalnie zrujnowany. Kamień na kamieniu, gruzowisko i zgliszcza. To co zwiedzamy jest odbudowane po wojnie na podstawie planów budowy sprzed wielu lat.

Co warto jeszcze obczaić w opactwie benedyktynów? Ich sklepik. Poważnie. Polecam zaopatrzyć się w trochę pieniążków na zakup certyfikowanych produktów, które są owocami pracy zakonników - w ten sposób wydane pieniądze idą na utrzymanie klasztoru, który, jak podejrzewam, ma ogromne wydatki. W szczególności warto spróbować miodu z pomarańczy, czekolady i palonej zairnistej kawy (w te święta zmieliłem ostatnie ziarenka, wywar jest przesuper). Tym, którzy nad uciechy smakowe cenią sobie coś innego, polecam zakupienie mydła z oliwy z oliwek wyrabianego przez braci mydlarzy - pieni się niesamowicie, pachnie bardzo przyjemnie (są trzy wersje: z zatopioną gałązką lawendy, kwiatem róży i liścmi z drzewa oliwnego), jest bardzo wydajne w porównaniu z tym co oferują zwykłe sklepy. No i jeszcze jedna rzecz - macie okazje zakupić coś, co jest wyrabiane w sposób tradycyjny i naturalny, a coraz bardziej obserwuje się ginięcie tradycyjnych zawodów takich jak mydlarz, bednarz, ludwisarz (mini konkurs z nagrodą w postaci satysfakcji z własnej wiedzy: czym zajmuje się ludwisarz? Bez patrzenia na wikipedię!). Każda kostka ma ręcznie napisany numer.

W dobrym humorze, pakujemy nabyte pamiątki i smakołyki i wyjeżdżamy. W następnym poście udamy się do Asyżu. Miasta związanego z postaciami św. Klary i św. Franciszka.
Pozdrawiam,
Maciek

czwartek, 26 grudnia 2013

Capri

Hejka ;-D 
Będąc we Włoszech, a zwłaszcza w ich środkowej części, grzechem byłoby nie zajrzeć na wyspę Capri. Łagodny, śródziemnomorski klimat, powiew morza Tyrreńskiego i liczne atrakcje czekają tam na podróżnych.

Na wyspę dostaniemy się promem z Neapolu. W porcie polecam poczekać w klimatyzowanym holu, bo słońce potrafi tam smażyć jak patelnia :-D
                                          Oczekując na prom trzeba było strzelić sobie fotkę na tle przystani. I pędem wracać do holu w poszukiwaniu chłodu :-D

Kiedy już znajdziemy się na pokładzie, możemy zaryzykować "dogłębne" zwiedzenie łajby od mostku do maszynowni, zwłaszcza jeżeli (jak np. ja) wyznajemy zasadę "być tam, gdzie nikogo przed nami nie było". Niestety, członek załogi zwietrzył pismo nosem i przegnał mnie na część dla turystów :-( Jednak nie ma się co łamać, syrena robi radosne "tuuut!" i powoli, zostawiając pełno dymu i zapachu smaru, krypa... to znaczy luksusowy transatlantyk :-D opuszcza Neapol
 Neapol zostaje w tyle, flota zacumowana (a po cichu liczyłem na to, że popłyniemy tym największym z lewej :-P) a przed nami morze.


Latarnia morska, ostatni bastion cywilizacji, przed nami tylko terra incognita :-D



Autor na tle Wezuwiusza stosujący się do rady fotografa "Dite: Vesuuuvio!" :-D. Kiedy pan pilot opowiadał o wybuchu wulkanu i zniszczeniu przezeń Pompejów, myślałem, że Pompeje to ta osada u podnóża Wezuwiusza. Okazuje się jednak, że miejscowość ta jest oddalona o bardzo wiele kilometrów i Vesuvio jest z niej widoczny jako mała górka. Pomyślałem sobie "ależ to musiało być pierdyknięcie!" (oczywiście tutaj jest wersja ocenzurowana, w oficjalnej wersji brzmiało to raczej tak: http://www.youtube.com/watch?v=TZSYyQZMI2w)

Po jakiejś godzinie czasu i wypiciu Capitano Capuccino (ściema jedna wielka, zwykłe kapuczino z automatu za 2 euro), zawinęliśmy do portu Capri.




Zeszliśmy na ląd, ci co chcieli mogli się wybrać na rejs po grotach dookoła wyspy (nie miałem zaufania do tych małych łajbek, poza tym wrodzone skąpstwo nakazywało mi zachować fundusze na tutejsze kulinaria), a ci co woleli zostać mieli iść na plażę. Postanowiłem wrzucić coś na ruszt i ku mojemu zaskoczeniu trafiłem do knajpki prowadzonej przez Polkę i Ukrainkę :-D Objedzony i opity, poszedłem rozprostować kości i zamoczyć stopy w morzu, ale ścisk i brak powierzchni życiowej zmusił mnie do odwrotu na z góry ustalone pozycje czyli do przystani.

Wraz z grupką śmiałków, postanowiliśmy obejść wyspę dookoła. Po drodze dowiedziałem się, że na Capri swoje posiadłości mają lub miały całkiem znane osoby ze świata filmu, mody i historii, jak np. Giorgio Armani (firma tego pana po dziś dzień szyje mundury dla Polizia Munizipale i Carabinieri), Sophia Loren ("idziemy na kawe do Zosi, może nam malmy ugotuje") i Il Duce Mussolini (za kupę hajsu jakiś bogacz sobie kupił i teraz tam mieszka). W końcu chodząc po pagórkach i wzniesieniach (pot się lał jak nieograniczony przepływ kapitału w ramach Unii Europejskiej), dostarlismy do bodaj najpiękniejszego miejsca na Capri czyli do Skały Słonia:


 Widoki przecudnego formatu, na horyzoncie Neapol.




Typowa zabudowa Capri. Tam mieszkać = mieć kupę forsy. Dlatego też kloszardów i żebraków brak.


Skała Słonia, a w dole lazurowa woda.


Droga powrotna okazała się nieco problematyczna, bo okazało się, że schody, które dumnie widnieją na GPSie, są zawalone przez trzęsienie ziemi i trzeba wrócić tą samą drogą, którą tu przybyliśmy. Nie było łatwo, nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa, a spiekota i wilgoć dolewały oliwy do ognia. Niemniej, humor dopisywał, dotarliśmy do portu, tam zadekowaliśmy się na promie ekspresowym i udaliśmy się do Neapolu.

Warto, naprawdę warto tam się udać, zwłaszcza, że ceny w knajpkach są dość przystępne, ludzie okoliczni bardzo mili, a widoki niezapomniane.

W następnym poście udamy się do opactwa benedyktynów na Monte Cassino. Zwiedzimy cmentarz żołnierzy polskich i zajrzymy za klasztorne mury. Do zobaczenia!

piątek, 20 grudnia 2013

Zaczynamy ;-)

Cześć i czołem ;-)
Moja miłość do Italii narodziła się latem 2010 roku, kiedy to po raz pierwszy postawiłem stopę w kraju grappy, makaronu i Cosa Nostry ;-) Do tej pory udało mi się zwiedzić północną i środkową część Włoch. Mam jednak nadzieję, że rychło udam się na południe. nie wybiegam jednak za bardzo w przyszłość, bo wiadomo, że im bardziej się czegoś chce i pieczołowicie planuje, to często w przypadku niewypału porażka boli bardziej :-D

Od razu chciałbym zaznaczyć, że miejsca, o których będę tu opowiadał i okraszał fotografiami, nie będą ułożone w "mapowej" kolejności. To już sobie sami ułożycie, jeżeli będziecie chcieli zwiedzić Włochy. Podkreśliłem słowo "zwiedzić", bo zwiedzanie to nie smażenie się na plaży przez 2 tygodnie :-D To chodzenie, chodzenie i jeszcze więcej chodzenia (zwłaszcza na wyspie Capri, od której rozpocznę).

Zapraszam wszystkich do komentowania, a przede wszystkim do wypadu czy to samotnego (więcej i intensywniej się zwiedzi) czy w gronie przyjaciół (z kolei tutaj może być więcej obijania, ale za to jest możliwość poznania większej ilości win, przysmaków i uciech). Niemniej, tak czy siak, wspomnienia będą niesamowite i będziecie chcieli tam wrócić.

Pozdrawiam,
Maciek